„Jezus powiedział: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka znajduje; a kołaczącemu otworzą.” (Mt, 7, 7-8)
Przyzwyczaiłem się do tych słów. Często odwołuję się do nich. Przypominam je w codziennych sytuacjach. Tych najbardziej prozaicznych.
Jednak zapominam, że dotyczą one mojej relacji z Bogiem. Zapominam, że Jezus w ten sposób opisał moją modlitwę. A właściwie to, jak ona powinna wyglądać. I obiecał, że będzie dokładnie tak, jak On mówi.
Zapominam, bo często boję się, że jednak nie będzie tak jak Jezus powiedział. Boję się, że nie otrzymam tego, o co proszę. Że Bóg nie posłucha mego głosu. Nie usłyszy pukania.
Zapominam, bo wciąż za mało ufam. Wciąż podchodzę do Boga z lękiem. Wciąż patrzę na Niego podejrzliwie. Nie widzę w nim kochającego Ojca. I boję się, że nie będzie chciał mojego dobra.
I dlatego Jezus przypomina mi, ojcu, że ja chcę dobra dla moich córek. Że, chociaż wciąż jest we mnie dużo egoizmu, wsłuchuję się w ich prośby. I chcę je spełnić. I chcę dać im to co najlepsze.
A przecież Bóg ma większą miłość od mojej. On sam jest Miłością i na pewno nie chce dla mnie źle. I na pewno chce mego dobra. I troszczy się o mnie. Tylko ja nie zawsze to rozumiem. Nie potrafię przejść ponad moją wyobraźnią. Ponad moimi pragnieniami. Moimi zachciankami.
Dlatego Jezus przypomina, bym wytrwale prosił. Bym nie ustawał, choć nie zawsze widzę rezultat natychmiast. Choć może mi się wydawać, ze efekt jest inny, niż to sobie wyobrażam. Bo On na pewno odpowie. Chociaż ja, nie zawsze Go zrozumiem.
Ale mam zaufać. Bo przecież Bóg chce mojego dobra. I nic tego nie zmieni!