„Jezus opowiedział faryzeuszom przypowieść: Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy syn zabrawszy swoją część majątku, odjechał w daleki strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go.” (Łk 15, 11. 13. 17. 20)
Jezus pozwala mi na nowo spojrzeć na znaną przypowieść. Pozwala dojrzeć postawę, której sam muszę się uczyć.
Bo choć bez problemu odnajduję się zarówno w młodszym, jak i w starszym synu, to Jezus pokazuje mi dzisiaj ojca (a właściwie Ojca). Ukazuje, jak on zachowuje się w tej sytuacji.
Bo nie jest łatwo patrzeć jak dziecko odchodzi. Nie jest łatwo patrzeć, gdy popełnia błędy. Nie jest też łatwo pozwolić na ich konsekwencje. A ojciec to robi. Pozwala, bo szanuje jego wolność. Wie, że dziecko ma do tego prawo.
Ale jeszcze trudniej jest na nie czekać. Czekać,a później przyjąć wracające dziecko. Przyjąć i nie wypominać. Przyjąć i zapomnieć o ranie, którą dziecko zadało. O bólu. O złości.
A Ojciec tak właśnie robi. Przyjmuje syna. Przytula i nie wypomina błędów. Przytula i daje kolejną szansę. Bezwarunkowo.
I ja tego muszę się uczyć. Bo choć moje córki są jeszcze małe, to nie jeden raz przypominam im ich złe zachowanie. To trzymam w pamięci sytuacje, gdy mnie nie posłuchały. Gdy zawiodły pokładane (już) w nich zaufanie.
Ale Ojciec idzie krok dalej. Nie skupia się tylko na wracającym synu. Rozmawia i tłumaczy, gdy starszy syn nie rozumie jego postawy. I pozwala mu na chwile słabości. I go przytula (choć nie dosłownie). I daje mu kolejną szansę, mówiąc: Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy.
Dziś Jezus mówi znaną przypowieść. Jednak pozwala mi spojrzeć na nią inaczej. Pozwala mi ujrzeć, że nie jestem już tylko synem. Jestem ojcem. I mam uczyć się od Ojca. I Go naśladować.