„Jezus opowiedział przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. […] Gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: <<Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych!>> Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi.” (Mt 20, 1. 8-11)
Jezus wychodzi po mnie na rynek. Wychodzi i szuka, by mnie nająć. By zaprosić mnie do swojej winnicy. On chce bym jak robotnicy z winnicy poszedł. I pracował.
I bym nie patrzył na czas. Bo on nie ma znaczenia. Nie ma znaczenia ile pracuję. Bo Bóg chce mi wynagrodzić tak samo jak innym. Jak tym co są z Nim dłużej, ale i jak tym, którzy jeszcze Nim pogardzają.
I to mi się nie podoba. I to często wzbudza we mnie złość. Niezadowolenia. Bo jakim prawem? Dlaczego? Przecież ja wyrzekłem się więcej. Przecież ja dla Boga zrezygnowałem z większej ilości rzeczy. Poświęciłem więcej swego czasu.
Nie patrzę na to, że Bóg mnie zaprosił. I coś mi obiecał. Coś, na co ja przystałem. I dotrzymał słowa. I dotrzymuje je codziennie. Nie patrzę, bo nie rozumiem. Bo myślę tylko o sobie. I swoim zysku.
Jednak ta przypowieść to nie tylko moja relacja z Bogiem. To także moja codzienność. Moje relacje z innymi, a także moja praca i zapłata za nią. Zapłata, która nie zawsze mi się podoba. Która często wzbudza we mnie niechęć. Chociaż jest dokładnie taka, na jaką się umówiłem. Na jaką się zgodziłem.
Bo ja często chcę więcej. Patrzę na innych i zazdroszczę. Bo mają więcej. Mają lepiej. Chociaż ja mam tak, jak się umawiam. Jak się dogaduję. Na ile się godzę. A jednak zazdroszczę. I narzekam. Narzekam na pracę. Narzekam na zapłatę. Narzekam na sprawiedliwość.
A Jezus pokazuje, że nie dzieje mi się krzywda. Że On chce traktować mnie tak jak innych. Bez wyjątku. I mnie do tego zaprasza.
Jezus wychodzi po mnie i zaprasza do winnicy. I chce bym tam pracował. Z Nim. I dla Niego. By do Niego przyszedł – nieważne czy na cały dzień, czy tylko na ostatnią godzinę. I bym przyjął tych, którzy przyjdą później. Z miłością. I bez szemrania. Bo ich potraktuje tak jak mnie. Dokładnie. Bo tak samo nas kocha!