„Jezus przywołał tłum do siebie i rzekł do niego: Słuchajcie Mnie wszyscy, i zrozumiejcie! Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym.” (Mk 7, 14-15)
Jezus znów wytyka mi brak szczerości. Znów uświadamia mi, że nie zawsze w swoim sercu potwierdzam to, co pokazuję na zewnątrz. Nie zawsze jest we mnie prawdziwa jedność, a mimo to udaję, że wszystko jest w porządku.
Bo tak często chcę być w porządku w oczach innych. Chcę wypaść jak najlepiej. Nie chcę nikogo zranić swoim słowem czy gestem.
A jednak to robię. Ale w swoim sercu. A jest to o wiele gorsze!
Ale nie tylko taką nieszczerość wytyka mi Jezus. Pokazuje, jak wiele jest we mnie fałszu w podejściu do świata. Jak łatwo ulegam fikcji, że to co mnie otacza może uczynić mnie nieczystym. Że dopiero w kontakcie ze światem popełnię grzech.
A to nie prawda. Jezus pokazuje, że moja nieczystość wychodzi ze mnie. Rodzi się ona w moim sercu i działa na zewnątrz. Może być odpowiedzią na świat, ale zawsze jest ze mnie.
Bo to moje serce czyni świat czystym lub nie. To moje myśli pozwalają mi budować dobro lub zło. Mogę udawać, że jest inaczej. Mogę oszukiwać nawet samego siebie, ale to na nic. Bo zło i dobro wypływa ze mnie. To jak odbieram świat i to co on proponuje może być złe, albo dobre. Nawet największe zło, które zobaczę, czy którego doświadczę mogę przekuć w dobro. Bo to w moim sercu rodzi się grzech. On nie wchodzi z zewnątrz, chociaż tak może się wydawać.
I dlatego Jezus wzywa mnie bym słuchał Jego słów. Ale nie tylko słuchał. Ja mam je zrozumieć. Ma starać się przyjąć je dokładnie takimi, jakimi są. Bo tylko wtedy pozwolę im we mnie działać. Pozwolę im zmieniać moje myślenie.
Bo Jezus chce bym był szczery. Szczery wobec siebie. Szczery wobec innych. Szczery wobec Niego. On chce bym budował świat pełen dobra. Ale najpierw muszę to dobro zbudować w sobie. W swoim sercu. Tylko tak, będę mógł epatować nim na zewnątrz.
I zacznę błogosławić tam, gdzie do tej pory grzeszę!