„Jezus wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej. Mówił do nich: Napisane jest: <<Mój dom będzie domem modlitwy, a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców>>.” (Łk 19, 45-46)
Jezus wchodzi do świątyni. Wchodzi do świątyni, którą jest moje serce. Którą jest moje życie. A raczej, którą powinno być. Wchodzi by ją oczyścić.
Bo On wie, jak łatwo zagracam swoje serce. On widzi, że pozwalam by wszystko zajęło Jego miejsce. By wszystko co mnie otacza, przysłoniło mi Jego. I Jego słowo. I nie chce na to pozwolić.
Dziś Jezus wchodzi do świątyni, tak jak wszedł do niej w Jerozolimie. Wchodzi do swego domu. Wchodzi do domu Ojca. Bo Bóg chce mieszkać w moim sercu. On chce przebywać w moim życiu. I chce być w nim najważniejszy.
I dlatego mnie stworzył. I dlatego stworzył każdego z nas. I zaprosił, byśmy byli prawdziwą świątynią. Miejscem stałego przebywania Boga i domem modlitwy. Bo On chce bym, wszystko robił z Nim i w Jego imię. Bym powalał Mu przemieniać moje życie i niósł Go tam, gdzie przebywam. Bym stale stawiał Go na pierwszym miejscu.
Lecz ja robię ze swego życia jaskinię zbójców i wyrzucam Boga poza Jego dom. Nie pozwalam Mu działać i nie chcę Go słuchać. Stawiam w Jego miejscu siebie i niszczę to, co On zbudował. To, co On powołał do życia we mnie. Zabieram należną Mu chwałę i zastępuję swoją. Bo tak jest mi wygodniej.
I dlatego Jezus wchodzi i robi porządek. Wchodzi i wyrzuca to, co uczyniło z mego życia targowisko. Co każe mi handlować ze sobą, z innymi i z Nim. To, co odgrodziło mnie od Boga.
I robi to gwałtownie, bo inaczej się nie da.
Ale ja cały czas knuję. Jak arcykapłani czyham na Jego życie. Knuję, jak pozbyć się Go z moich planów. Jak zniszczyć to, co On proponuje. I dlatego upadam. I dlatego wciąż na nowo burzę w sobie świątynię. A odbudowuję jaskinię zbójców.
I będę tak robił dopóty, dopóki sam nie umrę. I nie pozwolę Bogu mnie wskrzesić!