„W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy.” (Łk 1, 39)
Jezus chce bym wyszedł w góry. Bym oderwał się tego co mnie otacza, co mnie przytłacza. I poszedł. By spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy.
Bo Jezus chce bym dojrzał Go tam gdzie jestem. Bym rozpoznał Go nie w znakach, ale w osobie. W mojej żonie, moich dzieciach, moich rodzicach, rodzeństwie i przyjaciołach. Ale także w moim pracodawcy i tych z którymi pracuję. A także w nieznajomych.
On tam jest. I czeka na mój gest. Na moją odpowiedź.
Ale mam Go nie tylko rozpoznać w innych. On chce także, bym im Go zaniósł. Tak jak Maryja, która poszła do Elżbiety. Poszła by zanieść jej miłość. Poszła, bo do tego wzywał ją Pan.
I nie mogę tracić czasu. Nie mogę zwlekać. Mam iść teraz. Z pośpiechem. Jak Maryja.
Bo Jezus przychodzi już teraz. On jest co raz bliżej. Mogę spotkać Go każdego dnia. W każdej sekundzie. I On wzywa mnie, bym szedł. Nie ważne co dzieje się wokół mnie. Nie ważne, kogo spotkam. Mam iść i nieść innym Boga. I nieść innym miłość.
Swoim słowem. Swoim gestem. Swoją obecnością.
Jezus chce bym wyszedł w góry. Zaprasza mnie do tego. Wie, że to wymaga wysiłku. Że nie zawsze będzie łatwo. Ale mam iść. Pomimo lęku i niepewności.
On zajmie się tym co mnie przytłacza. Ja muszę tylko zaufać Jego słowu. Tak jak Maryja. A przecież ona „jest błogosławiona, bo uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane jej od Pana.” (Łk 1, 45)
I ja mogę być błogosławiony. Muszę tylko uwierzyć.
I wyjść w góry!
Dzięki za ten wpis, i za bloog – jesteś narzędziem 🙂 w rękach Najwyższego.