„Dla Elżbiety nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. […] Ósmego dnia (jej sąsiedzi) przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: <<Nie, lecz ma otrzymać imię Jan>>. […] Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: << Jan będzie mu na imię>>. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga.” (Łk 1, 57. 59-60. 62-64)
Dzisiaj Bóg pokazuje nietypową sytuację. Elżbieta rodzi syna. Gdy przychodzi czas nadania mu imienia, wraz z Zachariaszem wybierają imię Jan. Imię, którego nigdy wcześniej nie było w ich rodzinie (co było nie do pomyślenia w ich kulturze).
Lecz oni nie bali się tego co powiedzą inni. Nie bali się tego, że ich wyśmieją. Nie zrozumieją. Oni wiedzieli, czego żąda od nich Bóg i za tym szli. I Bóg im wynagrodził. Sprawił, że Zachariasz znowu zaczął mówić, czym wprawił obecnych w jeszcze większe zdziwienie.
I ja też powinienem tak postępować. Bóg zaprasza mnie do różnych rzeczy. Oczekuje bym poszedł pod prąd. Bym nie bał się wyśmiania.
A ja wiele razy się boję. Bo co powiedzą inni. Jak zareagują. Bo nie wiem czy wypada łamać konwenanse. Czy warto? A Bóg pokazuje, że wypada. Że warto.
Dziś rodzi się największy z proroków. Jan Chrzciciel – człowiek, który przygotował drogę Panu. Człowiek, który zaufał Bogu do końca. Który był gotów zginąć dla Prawdy.
I On staje się wzorem. Wzorem, jak w trudnej sytuacji pozostać wiernym Bogu. Jak prostować ścieżki, tam gdzie są one pokręcone. Jak wybierać Boga, bez względu na konsekwencje tu na świecie.
Bóg stawia przede mną Jan i jego rodziców, bo wie, że potrzebuję wzorów niezłomności. Nawet w sytuacji niezrozumienia przez innych.