„Pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Jezusa i, oddając pokłon, prosił: << Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie>>. […] Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. A oni wyśmiewali Go.” (Mt 9, 18.23-24)
Jezus był pewien. On wiedział, że Ojciec zawsze Go wysłuchuje. On wiedział, bo tak obiecał mu Ojciec. On wiedział i za tym szedł.
I mnie do tego zaprasza. Wskazuje mi, bym tak jak On z wiarą prosił Ojca o wszystko. Bym tak jak On był pewien. Był pewien, że Ojciec mnie wysłuchuje.
A mi brakuje tej pewności. Brakuje też wiary, jaką miał zwierzchnik synagogi. Wiary, która pozwoliła mu przyjść do Jezusa, gdy inni płakali. Gdy inni nie widzieli już sensu.
Jezus był pewien. On wiedział, że może prosić Ojca, o co chce. Nawet gdy inni z Niego się śmiali. Nawet gdy inni nie wierzyli. On był pewien. I dlatego otrzymał to, o co prosił Ojca.
I ja powinienem być pewien. Powinien wierzyć, bo przecież Jezus sam to obiecał. Sam pokazał mi drogę. Nawet gdy inni próbują wmówić mi, że nie ma szans. Że nic nie da się zrobić. Mam być pewien. Bo tak obiecał Jezus.
I On odpłaca za tę pewność. On mnie wysłuchuje. On spełnia to, o co proszę. Ja muszę tylko wierzyć. Wierzyć i być pewnym.
I to jest największa trudność!
***
Panie przymnóż mi wiary. Bym był pewien.