„Oto mój Sługa, którego wybrałem; Nie będzie się spierał ani krzyczał, i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu. Trzciny zgniecionej nie złamie, ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi.” (Mt 12, 18a, 19-20)
Dziś Jezus ukazuje swoją pokorę. Pokazuje (za prorokiem Izajaszem), że jest pokornym Sługą. Że chociaż jest Panem, przychodzi jak Sługa. Przychodzi by służyć.
I dlatego się usunął. Dlatego nie wystąpił przeciw faryzeuszom. Bo wiedział, że ma inne zadanie. Bo wiedział, że nie nadszedł Jego czas.
On mógł zamknąć usta faryzeuszom jednym znakiem. Jednym słowem mógł udowodnić (niepodważalnie) to, że jest Bogiem. Mógł… ale tego nie zrobił. Bo przyszedł, aby służyć. I tak pokazał swoją boskość.
Jezus uczy mnie pokory, której tak często mi brakuje. Ja, gdy słyszę, że ktoś jest przeciw mnie, od razu się buntuję. Szukam sposobu jak się odegrać. Jak udowodnić swoją rację. Jak dobić tych, którzy są słabi.
Ale nie On. Bo za bardzo nas kocha. Bo chce ocalić każdego z nas. Bo chce ocalić mnie. I dlatego mam brać z Niego przykład. Tak jak On mam odsunąć się na bok i pozwolić, by złość minęła. By miłość wygrała.
Dziś Jezus pokazał swoją pokorę. Ten, który wyprowadza mnie z Egiptu (czasem w pośpiechu). Ten, który jest Panem i któremu mogę zaufać w każdej sytuacji. Ten, który ma nad wszystkim władzę, pokazuje, że jest pokornym sługą.
I chce mi służyć. Codziennie. Z miłością.