„Wówczas rzekli do Jezusa niektórzy z uczonych w Piśmie i faryzeuszów: << Nauczycielu, chcielibyśmy jakiś znak widzieć od Ciebie>>. Lecz On im odpowiedział: Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza.” (Mt 12, 38-39)
Żądam znaku. Tak jak faryzeusze żądam znaku. Znaku, który potwierdzi słowa Jezusa. Który utwierdzi mnie. I moją wiarę.
Żądam znaku, chociaż nie potrafię dostrzec tych, które dostaję. Chociaż ich nie rozumiem. I często nie chcę zrozumieć.
A Jezus mi odpowiada. Pokazuje, że przecież udowodnił swoje słowa. Że spełnił to, co powiedział. Tylko ja muszę to dojrzeć. Muszę zrozumieć.
I dlatego On mnie przestrzega. Przestrzega, bo nie wierzę Jego słowom. Nie wierzę w to, co On mówi i ciągle szukam znaków. I ciągle nie potrafię Mu zaufać.
A Jezus chce, bym się nawrócił, tak jak nawróciła się Niniwa. Chce bym, tak jak Królowa z Południa w głos Salomona, zasłuchał się w Jego słowa. Bym przylgnął do Niego.
A ja ciągle żądam znaku. Ciągle chcę, by Bóg udowadniał mi swoją moc. By potwierdzał swoje słowa. A On to zrobił. I wciąż robi…
Zrobił to zmartwychwstając. I robi to codziennie. W małych gestach. W innych osobach. W mojej codzienności. Tylko ja nie potrafię tego ujrzeć. I uwierzyć.
Żądam znaku. Nieustannie. Chociaż dostaję je codziennie!