„Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: << Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha >>. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: << Odpraw ją, bo krzyczy za nami! >>” (Mt 15, 21-23)
Trudny jest dzisiejszy fragment. Trudny bo pokazuje kobietę odrzuconą. A jednak uparcie kroczącą za Jezusem.
Kobieta kananejska przyszła by prosić o pomoc. Przyszła i została chłodno przyjęta. Została odrzucona. Uczniowie prosili, by Jezus ją odprawił. By ją przegonił, bo nie chcieli jej słuchać.
I ja jestem często takim uczniem. Nie chcę by inni mi przeszkadzali w mojej relacji z Jezusem. Denerwuję się, gdy ktoś przy mnie woła o pomoc. Gdy domaga się uwagi od Boga. Gdy odwraca uwagę Boga ode mnie.
Chcę zagarnąć Boga dla siebie. Nie chcę się nim dzielić. Zwłaszcza z tymi, którzy Go odrzucają. Którzy w moim mniemaniu nie zasługują na Jego uwagę.
Tak jak kobieta kananejska. Ale ona się nie poddała. Prosiła o pomoc, nawet gdy Jezus jej powiedział: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom. (Mt 15, 26) Gdy po prostu ją obraził.
I dlatego otrzymała to, o co prosiła. Bo wiedziała, że na to nie zasługuje. A jednak wierzyła. Wierzyła, że Bóg kocha ją pomimo ludzkiej niechęci. Że nie zostawi jej samej.
I dlatego ten fragment jest trudny. Bo odsłania moją niewiarę. Moje przywiązanie do tradycji. Do ludzkiego oceniania. Mój egoizm.
Kobieta kananejska nie bała się poniżenia. Bo wierzyła. A ja mogę od niej tylko się uczyć!