” Jezus przywołał dziecko, postawił je przed uczniami i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.” (Mt 18, 2-3)
Chcę być zbawiony. Chcę wejść do królestwa niebieskiego. Chcę… ale wciąż własnymi siłami.
A Jezus dzisiaj pokazuje drogę. Pokazuje, jak przyjąć to co On oferuje. Jak osiągnąć to, czego tak bardzo pragnę. Jak stać się największym.
I wskazuje, że nie muszę być gigantem. Nie muszę… Ale muszę stać się dzieckiem. Muszę być bezbronny wobec innych. Wobec Boga. Zaufać. Dokładnie tak jak małe dziecko.
Dopiero wtedy będę mógł myśleć o królestwie niebieskim. Dopiero w ten sposób, będę na nie gotowym. Bo tam nie ma miejsca na kalkulowanie. Nie ma miejsca na ciągłe szukanie swoich dróg.
Jest za to miłość. Miłość, która nie wybiera. Która nikim nie gardzi. Nikogo nie potępia. Tak jak Bóg, który chce ocalić każdego. Którego wolą nie jest żeby zginęło jedno z tych małych. (Mt 18, 14b)
A ja ciągle tak nie potrafię. Ciągle kalkuluję po swojemu. Ciągle dzielę ludzi na tych lepszych i gorszych. Tych, którzy zasługują na moją uwagę i tych, którzy nie są jej warci. Ciągle, nie potrafię stać się dzieckiem. Nie potrafię… do tego dorosnąć.
A Jezus ciągle mnie szuka. Jak tej zaginionej owcy. Bo On chce, bym trafił tam, gdzie On mnie zaprasza. Ja tylko muszę przestać się opierać. Muszę przestać myśleć po swojemu. Przestać kalkulować i ufać swoim siłom. Muszę uczyć się od swoich dzieci. I tak jak one zaufać Ojcu. Bezgranicznie!