„Jezus z uczniami przybył na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. […] Jezus powiedział mu: Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka. I zapytał go: Jak ci na imię? Odpowiedział Mu: <<Na imię mi „Legion”, bo nas jest wielu>>. […] Gdy przyszli mieszkańcy miasta, ujrzeli opętanego, który miał w sobie „legion”, jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic.” (Mk 5, 1-2. 8-9. 15-17)
Jezus przychodzi by dać mi prawdziwą wolność. Przychodzi i uwalnia, jak opętanego z dzisiejszej ewangelii. Przychodzi i wskazuje, gdzie są moje zniewolenia.
A ja i tak wybieram świnie. Wybieram to, co pozornie zapewnia mi spokój. To co sam sobie wypracowałem. Co sam sobie wymyśliłem i czego się trzymam. Co po ludzku, ma mi dać spokój.
Zachowuję się jak Gerazeńczycy. Oni doświadczyli cudu. Zobaczyli Boga, który przyszedł do nich. Przyszedł i pokazał, że ma władzę. Że, może ich uwolnić (tak jak uwolnił opętanego). A jednak dla nich ważniejsze były świnie, które stracili.
Tak samo dla mnie. Chociaż widzę działanie Boga. Mogę je doświadczyć, a jednak boję się pójść za Nim. Boję się stracić to, czym sam sobie zapewniam spokój. I odwracam się od Boga.
Ale On zostaje. Podaje mi na nowo swoją dłoń. I mnie podnosi. Tak jak podniósł opętanego. Ubiera mnie i uzdrawia. Pozwala odpocząć. I każe iść dalej…
Bo Jezus przychodzi by mnie uwalniać po to, bym niósł wolność innym. Tak jak opętany, któremu mówi: Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą.
Bo chociaż wciąż wybieram świnie, Pan ciągle do mnie przychodzi. I wciąż działa. I lituje się nade mną. Bez przerwy…
Może kiedyś to zrozumiem.