„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. […] Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli.” (J 1, 1. 11)
Jezus przychodzi. Przez ostatnie dziesięć dni Kościół w sposób szczególny przypomina mi tę prawdę. Przypomina, że Słowo stało się ciałem.
Ale czy w moim życiu?
Bo Jezus przychodzi do mnie, jak do swojej własności. Przychodzi ze swoim Słowem. Przychodzi, by ofiarować mi swoje łaski. Przychodzi bym stał się dzieckiem Bożym.
Ale to ode mnie zależy czy Go przyjmę. Ode mnie zależy co z tym wszystkim zrobię. Co uczynię ze Słowem, które przychodzi.
Bo mogę je odrzucić. Mogę spojrzeć i wrócić do swego życia. Swoich żali. Swojej zazdrości i nienawiści. Swego egoizmu.
Ale Bóg zaprasza mnie bym przyjął Jego Słowo. Bym przyjął je ze wszystkim co Ono niesie. Bym się w Nie wsłuchał i pozwolił Mu się przemieniać. Nie tylko od czasu do czasu, ale stale. Nie tylko w święta, ale codziennie.
Bo bez Boga nic nie mogą osiągnąć. On przychodzi w swoim Słowie i daje życie. Życie, które mam zanieść innym. On daje światłość, która rozjaśnia wszystkie ciemne miejsca w moim życiu. On daje łaski, bym mógł wzrastać w miłości do Niego i innych (także tych, którzy mnie odrzucają). I bym pomógł wzrastać innym.
Tak jak Jan, który „przyszedł na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego.” (J 1, 7) On zaświadczył bo uwierzył, bo przyjął Słowo i Nim żył.
Ale czy ja Je przyjąłem?